Dawno
mnie nie było a to wcale nie dlatego, że o niczym nie myślałam
tylko dlatego, że przez ostatnie trzy miesiące miałam pełne ręce
roboty- i to nie byle jakiej. Mianowicie chłopak mój jest nieomal
psychofanem pewnego ostatnio bardzo popularnego serialu brytyjskiego
„Doktor Who”. W tym momencie ci z was, którzy ów serial znają
i przeczytali tytuł notki chyba domyślają się, o czym będzie za
chwilę. Dłuższą chwilę. Póki ona nie nadeszła będę się
chwalić. Potem też się będę chwalić ale potem będzie na temat
a teraz nie bardzo:
Chłopaka
mego poznałam 12 marca roku pańskiego 2011. Wyższa matematyka nie
ma przede mną tajemnic, niedługo stuknie nam trzeci roczek.
Poznaliśmy się bowiem w sposób opiewany tylko w głupich komediach
romantycznych z których śmieje się każdy kto ma więcej niż 10
lat. Mianowicie spotkałam go w tłumie takim, że dosłownie nie
było gdzie nogi postawić i w jego oczach zobaczyłam swoje
nienarodzone dzieci. Zaczęliśmy się całować jakąś godzinę po
pierwszym spotkaniu a chwilę później ustaliliśmy, że spędzimy
razem całe życie. Dopiero potem zapytałam go o imię i to wcale
nie jest hiperbola. Żadne z nas nie było też pod wpływem środków
odurzających, dodam dla ułatwienia. Dwa dni później, kiedy
Boyfriend of Mine zabrał
mnie w ramach naszej pierwszej randki na długi spacer po warszawskim
powiślu, prawdopodobnie zaczęłabym zastanawiać się nad tym, czy
aby na pewno nie powinnam uciekać z wrzaskiem gdyby nie to, że, jak
to bywa na początkach związków, byłam strasznie zakochana. Skąd
taka surowość z mojej strony? A stąd, że wspomniany już chłopak
przez ponad połowę naszego spaceru (czyli dobre trzy godziny)
opowiadał mi o dziwnym, brytyjskim serialu, w którym dużo aktorów
gra tą samą postać w różnych wydaniach. Postać Doktora
obdarzonego wehikułem czasu (dafaq?), wieloma towarzyszami naraz
(ke?!), przedziwnym rodowodem, wieloma wymyślnymi śmierciami i
niechęcią do gruszek która czasem zmienia się w miłość do
gruszek a czasem w stosunek do gruszek ambiwalentny. Poza tym
chłopiec z maską gazową przyrośniętą do twarzy, potwór jedzący
dźwięki i zabłąkany gdzieś w tym wszystkim pingwin. Mniej więcej
tyle z tego zrozumiałam. Rozumiecie chyba, że człowiek w takiej
sytuacji może być co nieco skołowany? Na szczęście tu Ten Jedyny
Chłopak wykazał się wspaniałą znajomością ludzkich dusz i
oznajmił:
-
Jest tam też kapitan Jack Harkness który najchętniej przeleciałby
wszystko, co się rusza
-
Facetów też?
-
Facetów szczególnie! (Tu mała dygresja: potem okazało się to
bliższe prawdy niż mogłam pomyśleć gdyż John Barrowman grający
Jacka w życiu prywatnym jest gejem więc „facetów szczególnie”
nabrało... nowego wymiaru...)
I
po tym oświadczeniu Ithil, która jest zagorzałą yaoistką i
slasherką a poza tym i tak była zaciekawiona co tak bardzo porwało
Pana Jej Serca, oznajmiła (zapominając, że nie zaczyna się zdania
od „a więc”)
-
Ok, a więc pokażesz mi jutro parę odcinków
I
tak to się zaczęło.
„Doktor
Who” to serial genialny. Przyznaję się, psychofani pokroju Mojego
Słońca i Gwiazd, że nie wiem, jaką kostką wybrukowane są/były
ulice Gallifrey. Póki co oglądam sobie powolutku nową serię- ci,
którzy nie są żadnymi fanami niech wiedzą, że „Doktor Who”
ma już 50 lat (w tym roku stuknęło) ale w międzyczasie zaliczył
szesnastoletnią przerwę w emisji- i bardzo mi się ona podoba a za
starą serię wezmę się po skończeniu nowej gdyż domyślam się,
że z „Doktorem” jest jak z „Władcą Pierścieni”:
mianowicie trzeba być prawdziwym fanem żeby obejrzeć adaptację
Bakshi'ego i potem chcieć mieć jeszcze coś wspólnego z Tolkienem.
Czyli najpierw chcę obejrzeć nową serię- tą, w której świat
jest już dopracowany, scenarzyści wiedzą, że tworzą dla rzeszy
wiernych fanów, którzy patrzą im na ręce, budżet jest większy
niż pół dolara na odcinek... A potem dopiero sięgać ku
korzeniom, kiedy to nie wszystko było dopięte na ostatni guzik.
To
jest moje zdanie. Narz zaś widział starą serię, widział nową
serię i jest zakochany bez pamięci. Tu kolejna dygresja, tym razem
nie tak odległa. Fani są niezwykle prostymi a jednocześnie
niezwykle trudnymi ludźmi. Czemu prostymi? To proste: zawsze
wiadomo, co takiej osobie kupić a na dodatek wiadomo, że gadżety z
filmów/seriali/książek nie są tanie. Sama ostatnio kupiłam sobie
Jedyny Pierścień za okazyjną cenę 100 złotych. Patrząc na niego
obiektywnym okiem jest to obrączka nawet nie złota a pozłacana z
łańcuszkiem za 5 złotych i średniej jakości woreczkiem. Czy jest
to warte 100 złotych? No nie bardzo. Ale jestem fanką więc dla
mnie ten Pierścień ma taką wartość, że gdybym miała tyle
pieniędzy zapłaciłabym za niego trzy razy więcej. Pod tym
względem fani są prości w obsłudze. A czemu są trudni? No bo
gdyby na moim drogocennym Pierścieniu, w ognistym napisie
(wygrawerowany i w litery wpuszczona czarna farba żeby wszystko było
widoczne) jeden zawijasek był w przeciwną stronę- dla laika cóż
to za różnica- kamień by nie pozostał na kamieniu. Fan na
pierwszy rzut oka pozna szmirę albo nieznajomość tematu u wytwórcy
zakupionych akcesoriów.
Jest
jednak sposób, żeby fana obdarować i 1. mieć jeszcze potem za co
kupić jedzenie 2. uniknąć szmir. Mianowicie zrobić samemu. Nie
wykuję sobie Jedynego Pierścienia ale mogę...
… mogę
kupić włóczkę, chwycić druty w dłoń i wydziergać szalik
Czwartego Doktora. A następnie podarować pod choinką
Najwspanialszemu z Mężczyzn.
Zajęło
mi to dwa miesiące. Za to szalik jest wierną repliką, na dodatek
zrobioną z miłością a nie przez maszynę. Gotowy produkt ma około
dziewięciu metrów- podczas kiedy w internecie znalazłam tylko
smutne, skrócone wersje-, jest ciepły i przytulaśny. Jestem z
niego bardzo dumna a Paszczak nie posiada się ze szczęścia. Jak
tylko dopadnę go z aparatem zrobię zdjęcie na dowód.
No,
to się pochwaliłam.
A
na koniec piosenka, której bardzo lubię sobie słuchać kiedy
potrzeba mi energii: KLIK! (W razie jakby ktoś był ciekawy to wspomniany powyżej John Barrowman występuje w tym filmiku w czterdziestej siódmej sekundzie, pierwszy z lewej. Niezły, don't U think?) I prośba: jestem biedną studentką z
Warszawy. Gdyby ktoś z was, czytający to ludzie, był fanem
„Doktora Who”, miał wśród znajomych fana „Doktora Who” lub
z jakiegokolwiek innego powodu zapragnął mieć taki szalik ale nie
byłby chętny samemu brać się do roboty- bardzo chętnie i
niedrogo to zrobię! Długie i skrócone wersje szalików, czapki,
rękawiczki, torby- wydziergam je wszystkie, wystarczy wysłać
maila.