wtorek, 7 stycznia 2014

Co się tyczy fanowskiego dziewiarstwa...

Dawno mnie nie było a to wcale nie dlatego, że o niczym nie myślałam tylko dlatego, że przez ostatnie trzy miesiące miałam pełne ręce roboty- i to nie byle jakiej. Mianowicie chłopak mój jest nieomal psychofanem pewnego ostatnio bardzo popularnego serialu brytyjskiego „Doktor Who”. W tym momencie ci z was, którzy ów serial znają i przeczytali tytuł notki chyba domyślają się, o czym będzie za chwilę. Dłuższą chwilę. Póki ona nie nadeszła będę się chwalić. Potem też się będę chwalić ale potem będzie na temat a teraz nie bardzo:
Chłopaka mego poznałam 12 marca roku pańskiego 2011. Wyższa matematyka nie ma przede mną tajemnic, niedługo stuknie nam trzeci roczek. Poznaliśmy się bowiem w sposób opiewany tylko w głupich komediach romantycznych z których śmieje się każdy kto ma więcej niż 10 lat. Mianowicie spotkałam go w tłumie takim, że dosłownie nie było gdzie nogi postawić i w jego oczach zobaczyłam swoje nienarodzone dzieci. Zaczęliśmy się całować jakąś godzinę po pierwszym spotkaniu a chwilę później ustaliliśmy, że spędzimy razem całe życie. Dopiero potem zapytałam go o imię i to wcale nie jest hiperbola. Żadne z nas nie było też pod wpływem środków odurzających, dodam dla ułatwienia. Dwa dni później, kiedy Boyfriend of Mine zabrał mnie w ramach naszej pierwszej randki na długi spacer po warszawskim powiślu, prawdopodobnie zaczęłabym zastanawiać się nad tym, czy aby na pewno nie powinnam uciekać z wrzaskiem gdyby nie to, że, jak to bywa na początkach związków, byłam strasznie zakochana. Skąd taka surowość z mojej strony? A stąd, że wspomniany już chłopak przez ponad połowę naszego spaceru (czyli dobre trzy godziny) opowiadał mi o dziwnym, brytyjskim serialu, w którym dużo aktorów gra tą samą postać w różnych wydaniach. Postać Doktora obdarzonego wehikułem czasu (dafaq?), wieloma towarzyszami naraz (ke?!), przedziwnym rodowodem, wieloma wymyślnymi śmierciami i niechęcią do gruszek która czasem zmienia się w miłość do gruszek a czasem w stosunek do gruszek ambiwalentny. Poza tym chłopiec z maską gazową przyrośniętą do twarzy, potwór jedzący dźwięki i zabłąkany gdzieś w tym wszystkim pingwin. Mniej więcej tyle z tego zrozumiałam. Rozumiecie chyba, że człowiek w takiej sytuacji może być co nieco skołowany? Na szczęście tu Ten Jedyny Chłopak wykazał się wspaniałą znajomością ludzkich dusz i oznajmił:
- Jest tam też kapitan Jack Harkness który najchętniej przeleciałby wszystko, co się rusza
- Facetów też?
- Facetów szczególnie! (Tu mała dygresja: potem okazało się to bliższe prawdy niż mogłam pomyśleć gdyż John Barrowman grający Jacka w życiu prywatnym jest gejem więc „facetów szczególnie” nabrało... nowego wymiaru...)
I po tym oświadczeniu Ithil, która jest zagorzałą yaoistką i slasherką a poza tym i tak była zaciekawiona co tak bardzo porwało Pana Jej Serca, oznajmiła (zapominając, że nie zaczyna się zdania od „a więc”)
- Ok, a więc pokażesz mi jutro parę odcinków
I tak to się zaczęło.
Doktor Who” to serial genialny. Przyznaję się, psychofani pokroju Mojego Słońca i Gwiazd, że nie wiem, jaką kostką wybrukowane są/były ulice Gallifrey. Póki co oglądam sobie powolutku nową serię- ci, którzy nie są żadnymi fanami niech wiedzą, że „Doktor Who” ma już 50 lat (w tym roku stuknęło) ale w międzyczasie zaliczył szesnastoletnią przerwę w emisji- i bardzo mi się ona podoba a za starą serię wezmę się po skończeniu nowej gdyż domyślam się, że z „Doktorem” jest jak z „Władcą Pierścieni”: mianowicie trzeba być prawdziwym fanem żeby obejrzeć adaptację Bakshi'ego i potem chcieć mieć jeszcze coś wspólnego z Tolkienem. Czyli najpierw chcę obejrzeć nową serię- tą, w której świat jest już dopracowany, scenarzyści wiedzą, że tworzą dla rzeszy wiernych fanów, którzy patrzą im na ręce, budżet jest większy niż pół dolara na odcinek... A potem dopiero sięgać ku korzeniom, kiedy to nie wszystko było dopięte na ostatni guzik.
To jest moje zdanie. Narz zaś widział starą serię, widział nową serię i jest zakochany bez pamięci. Tu kolejna dygresja, tym razem nie tak odległa. Fani są niezwykle prostymi a jednocześnie niezwykle trudnymi ludźmi. Czemu prostymi? To proste: zawsze wiadomo, co takiej osobie kupić a na dodatek wiadomo, że gadżety z filmów/seriali/książek nie są tanie. Sama ostatnio kupiłam sobie Jedyny Pierścień za okazyjną cenę 100 złotych. Patrząc na niego obiektywnym okiem jest to obrączka nawet nie złota a pozłacana z łańcuszkiem za 5 złotych i średniej jakości woreczkiem. Czy jest to warte 100 złotych? No nie bardzo. Ale jestem fanką więc dla mnie ten Pierścień ma taką wartość, że gdybym miała tyle pieniędzy zapłaciłabym za niego trzy razy więcej. Pod tym względem fani są prości w obsłudze. A czemu są trudni? No bo gdyby na moim drogocennym Pierścieniu, w ognistym napisie (wygrawerowany i w litery wpuszczona czarna farba żeby wszystko było widoczne) jeden zawijasek był w przeciwną stronę- dla laika cóż to za różnica- kamień by nie pozostał na kamieniu. Fan na pierwszy rzut oka pozna szmirę albo nieznajomość tematu u wytwórcy zakupionych akcesoriów.
Jest jednak sposób, żeby fana obdarować i 1. mieć jeszcze potem za co kupić jedzenie 2. uniknąć szmir. Mianowicie zrobić samemu. Nie wykuję sobie Jedynego Pierścienia ale mogę...
mogę kupić włóczkę, chwycić druty w dłoń i wydziergać szalik Czwartego Doktora. A następnie podarować pod choinką Najwspanialszemu z Mężczyzn.
Zajęło mi to dwa miesiące. Za to szalik jest wierną repliką, na dodatek zrobioną z miłością a nie przez maszynę. Gotowy produkt ma około dziewięciu metrów- podczas kiedy w internecie znalazłam tylko smutne, skrócone wersje-, jest ciepły i przytulaśny. Jestem z niego bardzo dumna a Paszczak nie posiada się ze szczęścia. Jak tylko dopadnę go z aparatem zrobię zdjęcie na dowód.
No, to się pochwaliłam.

A na koniec piosenka, której bardzo lubię sobie słuchać kiedy potrzeba mi energii: KLIK! (W razie jakby ktoś był ciekawy to wspomniany powyżej John Barrowman występuje w tym filmiku w czterdziestej siódmej sekundzie, pierwszy  z lewej. Niezły, don't U think?) I prośba: jestem biedną studentką z Warszawy. Gdyby ktoś z was, czytający to ludzie, był fanem „Doktora Who”, miał wśród znajomych fana „Doktora Who” lub z jakiegokolwiek innego powodu zapragnął mieć taki szalik ale nie byłby chętny samemu brać się do roboty- bardzo chętnie i niedrogo to zrobię! Długie i skrócone wersje szalików, czapki, rękawiczki, torby- wydziergam je wszystkie, wystarczy wysłać maila.