Jestem
za aborcją, więc chyba nie jestem obrończynią życia poczętego.
Dużo się ostatnimi czasy mówi o aborcji, eutanazji, małżeństwach
homoseksualistów i wszystkich temu podobnych tematach, więc sporo o
tym myślę. Na przykład: czemu ma służyć rodzenie dzieci na
siłę? Dlaczego kobiety, które kiedyś zostały zgwałcone mają
być karane za coś, co nie jest ich winą do końca życia? A nawet
jeśli ciąża nie jest wynikiem gwałtu tylko zwykłej głupoty lub
nieostrożności- po co? Zwracam się teraz bezpośrednio do osób,
które „chronią życie poczęte”: czy uważasz, że dziecko
wychowane przez czternastolatkę uważającą, że „od pierwszego
razu się nie zachodzi” będzie wartościowym członkiem
społeczeństwa? Jestem jak najdalsza od selekcjonowania, kto ma
prawo żyć a kto nie ale znów pytanie do obrońców: wyobraźcie
sobie, że musicie przeżyć całe życie bez miłości własnej
matki, kogoś, kto od początku jest dla nas najważniejszy. Czy
chcielibyście tego? Świadomości od najmłodszych lat, że się
jest niechcianym, niekochanym i niepotrzebnym? Znów wrócę do
sprawy gwałtu: jako kobieta wiem, że nie potrafiłabym pokochać
dziecka, które spłodził we mnie mężczyzna, który mnie
skrzywdził i którego nienawidzę. Spędzić całe życie zmuszając
się do okazywania sympatii żywemu dowodowi na to, że kiedyś byłam
mała, słaba i bezsilna przy kimś, kto odbierał mi coś bardzo
cennego i że nienawidziłam siebie za to, że nie mogę się
obronić? A potem przez dziewięć miesięcy patrzeć na rosnące
dowody na to, że moje własne ciało jest przeciwko mnie, że
zawiodło wtedy i potem, przyjmując obrzydliwą spermę obrzydliwego
faceta, który mną, przypadkową kobietą, wytarł się jak szmatą
i zostawił (oczywiście jest to metafora). I co z tego, jeśli potem
nawet odnajdzie tego gościa, pozwie go do sądu, dostanie alimenty
albo on trafi za kratki. Jak zrekompensuje jej to krzywdę? I
dlaczego konsekwencje tego- najcięższe konsekwencje- ponosić ma
dziecko, istota najmniej czemukolwiek winna? (Bo dziewczynę, to
jeszcze od biedy można oskarżyć, że się wyzywająco ubrała,
że... nie wiem, cokolwiek, generalnie jestem przeciwna rzucaniu
jakichkolwiek oskarżeń na poszkodowaną. Kto gwałci tego wina i
koniec kwestii)
No
dobrze, gwałt jest szczególna sytuacją. A co, jeśli wpadła
kochająca się para nastolatków: urocza dziewczyna i czuły,
odpowiedzialny chłopak. Guma im pękła albo emocje poniosły albo
niechcący się skapnęło- znam dziewczynę, która zaszła w ciążę
choć byli bardzo, bardzo ostrożni. Po prostu zrobiła mu dobrze
ręką, nad sedesem, a potem, bardo zadowolona, że powstrzymała
swoje popędy gdy prezerwatywy akurat się były skończyły usiadła
na kibelku żeby zrobić siku. Miesiąc później brzuch rośnie,
trzy testy ciążowe z apteki straszą wynikiem, wizyta u ginekologa
wszystko potwierdza... No i co? Kwestia ta sama, niezależnie jak
doszło do zapłodnienia: dlaczego skazywać niewinne dziecko na całe
życie w poczuciu niekochania? Łamać życia zarówno uroczej
dziewczynie jak i kochającemu, odpowiedzialnemu chłopakowi? Pewnie,
nie każda wpadka kończy się tragedią. Są kobiety które po
urodzeniu dochodzą do wniosku, że choć nieplanowane to i tak
kochane. I czy ktoś je zmusza do aborcji? Nie. Tu kolejna sprawa,
której nie rozumiem już totalnie: dlaczego państwo zagląda mi
między nogi? Dlaczego ma być sprawą posłów, senatorów i księży
to, co dzieje się z moich brzuchem i moim płodem? Państwo ma
ułatwiać życie, nie utrudniać. Zezwolenie na aborcje to przecież
nie przymus- jeśli zostanie wprowadzone nikt nie będzie ciągał za
włosy praworządnych kobiet, żeby abortowały swoje dzieci. Nie
chcesz, religia ci nie pozwala- nie rób tego! Ródź sobie swoje
dzieci, z gwałtów, z wpadek czy planowane. Ale dlaczego zabraniać
tego również kobietom, które chcą, dla dobra swojego i swoich
nienarodzonych dzieci?
Mieszkałam
kiedyś przy domu dziecka i bawiłam się z dziećmi stamtąd. To
było okropne miejsce. Nie było ponure tylko jasne i ładne. Mieli
boisko, którego im wszyscy zazdrościli. Ale rozmowa z tymi
dzieciakami- które nie były smutnymi, bladymi cieniami z worami pod
oczami tylko wesołymi, zadbanymi dzieciakami- była okropna.
Dlatego, że pod tą radością kryła się spokojna pewność
poparta twardymi dowodami, że są wyrzutkami. Że nikt, nawet właśni
rodzice ich nie kochają. Miałam tam koleżankę, starszą od
siebie, poznałyśmy się w przykościelnej ochronce, w której
pomagała moja babcia. Miała już siedemnaście lat kiedy się
poznałyśmy i całe życie spędziła w Domu Dziecka. Wyszła za
chłopaka z tego samego Domu Dziecka, który tak jak ona, spędził
tam całe życie. Byli mili i czyści, biegali do pracy żeby spłacić
wynajmowane mieszkanko na tym samym osiedlu co ja i ten Dom i co
niedziela byli w kościele. Zaszła w ciążę i urodziła synka.
Wciąż miałyśmy ze sobą kontakt. W życiu nie znałam nikogo tak
smutnego. Nie chcę opowiadać o jej dalszych losach, z częstych
rozmów z nią wiem jednak, że ani tam ani tu nie cieszy się z
tego, że dano jej „dar życia”. Sama mówi, że bardzo chętnie
by z niego zrezygnowała. Próbowała nawet kilka razy, jeszcze tam.
Teraz ma dziecko i nie może, bo boi się, że trafiłoby tam, gdzie
ona. Czy to jest w porządku?
Co się
tyczy eutanazji: według mnie to odrobinę trudniejsza sprawa. Jestem
sceptyczna jeśli chodzi o „testamenty życia”- czyli żeby
człowiek za życia i w pełni władz wszelakich określił, czy chce
się jej poddać w krytycznym momencie czy też nie. Jestem
sceptyczna, bo wiadomo, że siedząc spokojnie przy stole patrzy się
na różne sprawy całkiem inaczej niż kiedy już przyjdzie co do
czego. Mało jest rzeczy które mnie przerażają tak, jak myśl o
byciu uwięzioną we własnym ciele i byciu w pełni świadomą a
jednocześnie nie mieć kontaktu z otoczeniem. I krzyczeć „Nie
odłączaj aparatury! Nie odłączaj!” widząc rękę zbliżającą
się do pstryczka- i zbliżającą się nieubłaganie, bo z zewnątrz
leżę nieporuszona jak głaz i nawet okiem nie mrugnę. Z drugiej
strony nie wiem, czy jest to naprawdę aż o tyle gorsze niż
cierpieć słysząc, że to dla mojego dobra i że mam się cieszyć
życiem. To chyba nawet jeszcze gorsze, bo w wersji pierwszej czeka
mnie kilka chwil strachu a potem- nic, śmierć, pustka. W wersji
drugiej cierpienia trwają i trwają. Szybki rozwój technologiczny
też jest tu nieco „kłopotliwy”- wyobraźcie sobie, że
podjęliście już decyzję w sprawie jakiegoś członka swojej
rodziny, smutny dzień nadszedł i przerwaliście trwające od...
dajmy na to, dwóch lat cierpienia... po czym za miesiąc okazuje
się, że wynaleziona została fantastyczna metoda leczenia tamtej
choroby. Mówiąc bardzo oględnie: niezręczna sytuacja. Nie chcę
się więc wypowiadać w tej kwestii. Ale w kwestii aborcji chcę.
Chcę powiedzieć „Pozwólcie na robienie tego i nie łamanie życia
kobietom i dzieciom”
A a
propos kardynała Glempa: KLIK!
Co
sądzicie o tej piosence?